czwartek, 16 stycznia 2014

W wysokich górach - Aconcagua w tle

15 stycznia
Nie musimy mieć budzika. Fina wstaje o 5.50 i z okrzykiem "dada" podchodzi do drzwi. Na "dada" musiała dzisiaj trochę poczekać, bo nasza wycieczka miała się rozpocząć o 7.30. Ale jak to zwykle bywa w zorganizowanej turystyce, trochę trzeba było poczekać aż autobus pozbiera międzynarodowe towarzystwo.
Na wycieczkę ruszyliśmy z Paragwajczykami,emerytami z Niemiec, dwoma dziewczynami z francuskiej Kanady, Szwedami, Holendrami, Brazylijczykiem, Urugwajczykiem i paroma Argentyńczykami. Skąd to wiemy? Gabryjel, nasz przewodnik na początku podróży urządziła małą rundę z mikrofonem i wypytał wszystkich skąd są i jakiej drużynie kibicują. Kiedy usłyszał o Wiśle Kraków powiedział tylko "hmm".
Wycieczki zorganizowane mają to do siebie, że jest dużo przystanków na sikanie i jedzenie, które lubią przeciągać się w czasie, bo zawsze ktoś się spóźnia. Na najważniejsze rzeczy czasu jest niewiele. Ale wiedziały gały co brały i szliśmy za stadem.
Oto jeden z przystanków w Upsachala, miasteczku, w którym jest około 5000 mieszkańców, ale znajdują się tu szpitak, kilka sklepów i kasyno.  Nie udało nam się go obejrzeć, bo czekaliśmy aż 20 osób opróżni pęcherze. Niektórzy je zapełniali.


Nasza trasa wiodła ruta 70, najważniejszą argentyńską drogą, o długości około 5000 km. Tuż za Mendozą rozpoczynały się winnice, setki, tysiące krzewów winorośli i wspaniałe budynki bodeg. Jeżeli dodać do tego góry w tle, wychodzi obrazek pocztówkowy. Kiedyś, gdy nasze małe trolle podrosną wyruszymy na zwiedzanie winnic, teraz nie miałoby to sensu. Mendoza przemysłem winiarskim słynie, w mieście pełno jest sklepów z winami a hotele kuszą wycieczkami autobusowymi lub rowerowymi. Goście jeżdzą od bodego do bodegi, w każdej dostają 3 kieliszki wina i robią zdjęcia. Ciekawe jak docierają do hotelu, po odwiedzeniu dwunastu winnic?:-) No cóż nie dowiem się, bo z nieletnimi jeżdzić nie będziemy.
Nasz autokar długo i wolno jechał przed niższe partie Andów, ale i one nas zachwycały. Wokół nas pełno było kolorów, choć im dalej od Mendozy tym mniej spotykaliśmy roślinności. Kolory pochodziły z gór. Pełno tu minerałów barwiących skały na czarno, różowo, żołto czerwono. Gabryjel wciąż nawijał o pierwiastkach chemicznych, opadach i wysokościach, ale kto by to pamiętał. Najważniejsze, ze za oknem widoki radowały oczy.
Mała uwaga na temat zdjęć. Wciąż tu narzekam na ostre słońce, które uniemożliwia robienie dobrych zdjęć. Marcin stwierdził, że widocznie nie umiem ich robić, bo jemu wszystke wychodzą. Postanowiłam więc cześćiej prezentować zdjecia jego autorstwa.
Marcin kazał mi również napisać,że czuje się głęboko urażony, ze w poprzednim poście napisałam, że nie jesteśmy mistrzami logistyki. Otóż biję się w piersi i prostuję - ja nie jestem mistrzem logistyki. Nie umiem się pakować, wszystko robi on a ja go wciąż pytam, gdzie mamy scyzoryk, latarkę, butelkę na mleko lub krem do opalania. On to wszystko wie. Za to ja znam 10 słów po hiszpańsku i jestem przez rodzinę delegowana do załatwiania wszystkich spraw. Załatwiam, choć bolą mnie ręce od migania:-)
Podczas wycieczki mieliśmy okazję wjechać na jakąś górkę  kolejką linową. Odwiedziliśmy kurort zamknięty poza sezonem. Ostatnio śniegu było mało. Dziwnie wyglądaają pozamykane hotele na pustkowiu.
W przejażdżce kolejką najfajniejszy był wiatr. Miła odmiana w tym klimacie.

Na górze pospacerowaliśmy wśród kamieni, wyciągając ze stóp kolce wyschniętych kaktusów.
Kulminacujnym punktem naszej eskapady była wizyta w Parku Narodowym Aconcagua. Aconcagua to najwyższy szczyt Ameryki Południowej.  Polacy wytyczyli tu specjalną tracę, która nazywa się "ruta Polacca". Oficjalnie Kamienny Strażnik, bo to oznacza nazwa w języku keczua ma 6962 metróy, jednak według ostatnich pomiarów gps, góra ma ponad 7000 m. Co ciekawe, w zależności od tego, czy kupi się mapę argentyńską, czy chilijską góra znajduje się w jednym lub drugim kraju. Jednak oficjalnie szczyt należy do Argentyny.
Zobaczyliśmy Aconcague z daleka, ale i tak nas urzekła. Na polankach w dolinie kwitły powoje, w lagunach błyszczała woda, pachniało jakimś zielem.


Podczas zdobywania szczytu często wykorzystywane są konie. Mają wyjątkową zdolność wyszuwania stabilnego gruntu, są silne i mądre.

Kolejnym przystankiem był Most Inków, stworzony przez samą naturę, które przez setki lat zbudowała niezwykłą budowle. Człowiek dodał do tego hotel i kościół. Woda, która zawiera dużo wapnia osadza się na wszystkim w postaci zółtego osadu. Można tu kupić zółte pamiątki.


Z mostem związanych jest wiele legent. Gabriel długo opowiadał o ofirach z młodych dziewic, które inkowie zrzucali z mostu.

Mieliśmy jeszcze odwiedzić muzeum ze starąlokomotywą, ale okazało się zamknięte.

Do Mendozy wracamy wieczorem. Włóczymy się po mieście w poszukiwaniu jadła, ale co chwila zaczepia nas jakaś miła staruszka zwabiona kolorem oczy Józefiny. Nie wiem ile razy w ciągu dnia ta nieletnie osóbka słyszy komplementy, jaka jest śliczna i urocza.
Nasza norka w hostelu jest rozgrzana niczym tutejszy grill. Udaje nam się jednak prztrwać z wiatrakiem przy głowie.

2 komentarze:

  1. hehe :D ci Inkowie mieli braki w niektórych dziedzinach życia... no bo kto przy zdrowych zmysłach zrzuca z mostu dziewczyny, jeszcze dziewice ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. obie z Finą wyglądacie pięknie na tle tego ogromnego świata za Wami w tle :) a mała chyba już schwytała tego bakcyla od Ciebie, skoro niestrudzona wyrywa "dada" :)

    OdpowiedzUsuń