22.01
Wstałam o 3.20, by samotnie wyruszyć na wycieczkę do
gejzerów del Tatio.
Marzyłam o tym od dawna, ale wyjazd w wysokie góry w środku nocy
z dziećmi nie bardzo miał sens. Na szczęście Marcin zgodził się zostać z
dzieciakami.
Wyszłam z naszej chatki z latarką i ruszyłam przed siebie.
Do miejsca, w którym miał mnie odebrać bus miałam około 20 minut spacerem.. Noc
okazała się jasna. Gwiazdy tutaj widzą tak nisko, że dałoby się je zrywać z
nieba. Wyłączyłam latarkę i z głupim uśmiechem na ustach, radością niepojętą
wędrowałam przez puste miasteczko. Człowiekowi
czasami gwiazdy wystarczą do szczęścia.
Na miejscu zjawiłam się przed czasem. Usiadłam na ulicy i delektowałam
się nocą. Po chwili zjawiał się duży, biały pies i usiadł obok mnie. Popatrzył mi w oczy i trwał na posterunku do czasu, aż
przyjechał autobus. Zarzuciłam kaptur na głowę i przespałam prawie całą drogę w
góry. Wjechaliśmy na ponad 4200 metrów. Pierwszy raz w tej podróży zmarzłam.
Pojawiły się też objawy sorche, czyli choroby wysokogórskiej – ból głowy,
suchość w ustach i senność.
Świtało, kiedy dotarliśmy do posterunku parku narodowego.
Przewodnik, wysoki, brodaty i ogorzały od słońca Gustavo opowiadał bardzo ciekawe rzeczy o górach i do
każdego zwracał się po imieniu. Chyba nauczył się listy turystów w domu..
Gejzery bulgoczą gorącą wodą i strzelają nią na wysokość
kilku metrów jedynie tuż po świcie. Wykorzystują różnicę temperatury między
nocą i budzącym się dniem, wytwarza się ciśnienie i woda tańczy w chmurze pary i
promieniach słońca. Mogłabym się na ten
spektakl gapić bez końca. Podobno codzienni inne gejzery pokazują swoją siłę. Nie ma identycznego
poranka.
Woda wylewająca się ze stożków o różnej wysokości ma też
różną temperaturę, ale w większości jest to wrzątek. Kiedy turyści z
rozdziawionymi ustami gapią się na gejzery i bez opamiętania pstrykają zdjęcia,
kierowcy autobusów rozstawiają stoliki i gotują jajka w zagłębieniach
ziemi. Takie ciepłe jajo wyjęte z
gejzera nie dość, że smakuje jak największy rarytas, to jeszcze zanim się je
pozbawi skorupki wspaniale rozgrzewa dłonie.
Chętni mogą wykąpać się w jednym z gejzerów przerobionych na
kąpielisko. Ja wolałam poszwędać się po okolicy i podziwiać dziwy natury.
Wystarczyło odejść kilkaset metrów dalej, by poczuć się, jak ostatni człowiek
na ziemi.
Przejażdżka przez wysokie Andy to okazja do spotkania
różnych zwierząt. Do drogi podchodzą lisy
Wigonie piją wodę ze strumyków, niewiele robiąc sobie z
wycelowanych w nie aparatów fotograficznych.
Lamy pasą się w pobliżu wiosek. Są hodowane na mięso i wełnę.
W wiosce Machuca, którą odwiedziliśmy w drodze powrotnej, można było skusić się
na szaszłyk z lamy.
Wioska to kilka chałup krytych trawą, rosnącą tu w dużych
ilościach. Maleńki kościół na wzgórz, liche poletka i stare samochody, którymi
mieszkańcu muszą długo jechać do San Pedro de Atacama.
Wycieczka kończy się około 13. Wracam do rodziny,
przepakowujemy plecaki, uzupełniamy wodę i tym razem w komplecie wyruszamy do Laguny Cezar, która znajduje się około 30
km od San Pedro. W zależności od pory
roku poziom wody w zbiorniku jest różny. Ponieważ w Chile jest właśnie pełnia
lata i całkowity brak opadów, laguna wygląda jak salar. Woda wyparowała.
Pomógł jej w tym silny wiatr, który zrywa nam kapelusze z głów. Dla Stasia to doskonała zabawa, goni za kapeluszem ze śmiechem do czasu, aż wiatr zapędza kapelusza na podmokły teren. Wtedy do akcji wkracza tata, brodzi w soli i wyciąga zgubę. Fina w tym czasie próbuje, czy to białe coś nadaje się do jedzenia.
Pomógł jej w tym silny wiatr, który zrywa nam kapelusze z głów. Dla Stasia to doskonała zabawa, goni za kapeluszem ze śmiechem do czasu, aż wiatr zapędza kapelusza na podmokły teren. Wtedy do akcji wkracza tata, brodzi w soli i wyciąga zgubę. Fina w tym czasie próbuje, czy to białe coś nadaje się do jedzenia.
Oglądamy opos de salar (oczy salaru), dwa równe, okrągłe
zbiorniki z niebieskawo-zieloną wodą przecięte przez środek drogą. Z góry
wyglądają jak oczy. Można się w nich kąpać.
Tym razem Marcin robił zdjęcia:-)
Tuż przed zachodem słońca docieramy do Laguny Tembenquinche. Bardzo słona woda powoduje, że można się na niej położyć.
Naszą rodzinę w kąpieli reprezentuje Stasio. Fina w tym czasie zrywa kwiatki i pozuje mamie do zdjęć.
A kierowca przygotowuje koktajl. Kiedy wszyscy kąpiący się wychodzą z wody mogą napić się zielonego napoju wyskokowego, przekąsić chipsa, orzeszka lub ciastka. Oczywiście jeżeli są szybcy. Stasio i Józia są bardzo szybcy i w dodatku mali, dają radę prześlizgnąć się blisko stołu i wyjeść połowę zapasów. Dzielne dzieciaki. Rodzice oszczędzą na kolacji.
Tuż przed zachodem słońca docieramy do Laguny Tembenquinche. Bardzo słona woda powoduje, że można się na niej położyć.
Naszą rodzinę w kąpieli reprezentuje Stasio. Fina w tym czasie zrywa kwiatki i pozuje mamie do zdjęć.
A kierowca przygotowuje koktajl. Kiedy wszyscy kąpiący się wychodzą z wody mogą napić się zielonego napoju wyskokowego, przekąsić chipsa, orzeszka lub ciastka. Oczywiście jeżeli są szybcy. Stasio i Józia są bardzo szybcy i w dodatku mali, dają radę prześlizgnąć się blisko stołu i wyjeść połowę zapasów. Dzielne dzieciaki. Rodzice oszczędzą na kolacji.
Kiedy towarzystwo wycieczkowe upaja się zieloną miksturą i niezdrowymi przekąskami nieletni eksplorują okolice.
Znów wracamy po ciemku i w dodatku późno. Kąpiemy się w naszej wannie z zasłonką i zasypiamy na bardzo wygodnych łóżkach.
Znów wracamy po ciemku i w dodatku późno. Kąpiemy się w naszej wannie z zasłonką i zasypiamy na bardzo wygodnych łóżkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz