sobota, 25 stycznia 2014

Gajzery i oczy salaru



22.01
Wstałam o 3.20, by samotnie wyruszyć na wycieczkę do gejzerów del Tatio.
Marzyłam o tym od dawna, ale wyjazd w wysokie góry w środku nocy z dziećmi nie bardzo miał sens. Na szczęście Marcin zgodził się zostać z dzieciakami.
Wyszłam z naszej chatki z latarką i ruszyłam przed siebie. Do miejsca, w którym miał mnie odebrać bus miałam około 20 minut spacerem.. Noc okazała się jasna. Gwiazdy tutaj widzą tak nisko, że dałoby się je zrywać z nieba. Wyłączyłam latarkę i z głupim uśmiechem na ustach, radością niepojętą wędrowałam przez puste miasteczko. Człowiekowi  czasami gwiazdy wystarczą do szczęścia.
 Na miejscu zjawiłam się przed czasem. Usiadłam na ulicy i delektowałam się nocą. Po chwili zjawiał się duży, biały pies i usiadł obok mnie. Popatrzył  mi w oczy i trwał na posterunku do czasu, aż przyjechał autobus. Zarzuciłam kaptur na głowę i przespałam prawie całą drogę w góry. Wjechaliśmy na ponad 4200 metrów. Pierwszy raz w tej podróży zmarzłam. Pojawiły się też objawy sorche, czyli choroby wysokogórskiej – ból głowy, suchość w ustach i senność. 

Świtało, kiedy dotarliśmy do posterunku parku narodowego. Przewodnik, wysoki, brodaty i ogorzały od słońca Gustavo  opowiadał bardzo ciekawe rzeczy o górach i do każdego zwracał się po imieniu. Chyba nauczył się listy turystów w domu..

Gejzery bulgoczą gorącą wodą i strzelają nią na wysokość kilku metrów jedynie tuż po świcie. Wykorzystują różnicę temperatury między nocą i budzącym się dniem, wytwarza się ciśnienie i woda tańczy w chmurze pary i promieniach słońca.  Mogłabym się na ten spektakl gapić bez końca. Podobno codzienni inne gejzery  pokazują swoją siłę. Nie ma identycznego poranka.

Woda wylewająca się ze stożków o różnej wysokości ma też różną temperaturę, ale w większości jest to wrzątek. Kiedy turyści z rozdziawionymi ustami gapią się na gejzery i bez opamiętania pstrykają zdjęcia, kierowcy autobusów rozstawiają stoliki i gotują jajka w zagłębieniach ziemi.  Takie ciepłe jajo wyjęte z gejzera nie dość, że smakuje jak największy rarytas, to jeszcze zanim się je pozbawi skorupki wspaniale rozgrzewa dłonie.

Chętni mogą wykąpać się w jednym z gejzerów przerobionych na kąpielisko. Ja wolałam poszwędać się po okolicy i podziwiać dziwy natury. Wystarczyło odejść kilkaset metrów dalej, by poczuć się, jak ostatni człowiek na ziemi.
Przejażdżka przez wysokie Andy to okazja do spotkania różnych zwierząt. Do drogi podchodzą lisy


Wigonie piją wodę ze strumyków, niewiele robiąc sobie z wycelowanych w nie aparatów fotograficznych.

Lamy pasą się w pobliżu wiosek. Są hodowane na mięso i wełnę. W wiosce Machuca, którą odwiedziliśmy w drodze powrotnej, można było skusić się na szaszłyk z lamy.
Wioska to kilka chałup krytych trawą, rosnącą tu w dużych ilościach. Maleńki kościół na wzgórz, liche poletka i stare samochody, którymi mieszkańcu muszą długo jechać do San Pedro de Atacama.
Wycieczka kończy się około 13. Wracam do rodziny, przepakowujemy plecaki, uzupełniamy wodę i tym razem w komplecie wyruszamy  do Laguny Cezar, która znajduje się około 30 km od San Pedro.  W zależności od pory roku poziom wody w zbiorniku jest różny. Ponieważ w Chile jest właśnie pełnia lata i całkowity brak opadów, laguna wygląda jak salar. Woda wyparowała.


 Pomógł jej w tym silny wiatr, który zrywa nam kapelusze z głów. Dla Stasia to doskonała zabawa, goni za kapeluszem ze śmiechem do czasu, aż wiatr zapędza kapelusza na podmokły teren. Wtedy do akcji wkracza tata, brodzi w soli i wyciąga zgubę. Fina w tym czasie próbuje, czy to białe coś nadaje się do jedzenia.
Bardzo nam się tu podoba, ale trzeba ruszać dalej.
Oglądamy opos de salar (oczy salaru), dwa równe, okrągłe zbiorniki z niebieskawo-zieloną wodą przecięte przez środek drogą. Z góry wyglądają jak oczy. Można się w nich kąpać.

Tym razem Marcin robił zdjęcia:-)

Tuż przed zachodem słońca docieramy do Laguny Tembenquinche. Bardzo słona woda powoduje, że można się na niej położyć.
Naszą rodzinę w kąpieli reprezentuje Stasio. Fina w tym czasie zrywa kwiatki i pozuje mamie do zdjęć.

A kierowca przygotowuje koktajl. Kiedy wszyscy kąpiący się wychodzą z wody mogą napić się zielonego napoju wyskokowego, przekąsić chipsa, orzeszka lub ciastka. Oczywiście jeżeli są szybcy. Stasio i Józia są bardzo szybcy i w dodatku mali, dają radę prześlizgnąć się blisko stołu i wyjeść połowę zapasów. Dzielne dzieciaki. Rodzice oszczędzą na kolacji.
Kiedy towarzystwo wycieczkowe upaja się zieloną miksturą i niezdrowymi przekąskami nieletni eksplorują okolice.

Znów wracamy po ciemku i w dodatku późno. Kąpiemy się w naszej wannie z zasłonką i zasypiamy na bardzo wygodnych łóżkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz