środa, 29 stycznia 2014

Paragwajska zupa i dylematy graniczne

29.01.2014
Co robić w straszliwym upale z dwójką dzieci? Zwiedzanie wodospadów po stronie brazylijskiej odpadło w przedbiegach. Ileż można gapić się na wodę? Zbieramy graty, bo o 10 musimy opuścić nasz domek, zostawiamy wszystko na przechowanie i jedziemy do centrum Puerto Iguaza. Tym razem miasto pokazało nam inne oblicze. Trafiliśmy na ulicę pełną knajpek, lodziarni i sklepików z pamiątkami. Dużo tego nie było, ale zawsze więcej niż na wczorajszym deptaku z kurczakami i koniem.
Stasio od razu stwierdził, że jest bardzo głodny i musi zjeść loda, w związku z czym odwiedziliśmy lodziarnię i park, bo dziecię musiało gdzieś usiąść.

Drugie dziecko w tym czasie postanowiło się zdrzemnąć. Aby nie włóczyć się po słońcu postanowiliśmy poszukać punktu, gdzie spotykają się 3 granice - Argentyna, Brazylia i Paragwaj. Popatrzyliśmy na mapę, wokół zielono, więc pewnie będą drzewa i ruszyliśmy w kierunku rzeki. Nad rzeką zaczepiło nas dwóch chłopaków - może chcecie popływać łódką przez godzinę, popłynąć na granicę z Paragwajem i Brazylią?
Czemu nie? Dzieci gratis a nam wiatr w będzie rozwiewał włosy. Panowie nie byli natarczywi. My nie mieliśmy planów. Koleś na ulicy sączył mate.

 Zapakowaliśmy się na łajbę. Marko, nasz kapitan nie spieszył się. Mówił wolno, jakby przeżuwał chleb razowy. Machnął ręką w prawo i pokazał zielone drzewa w Brazylii, machną w lewo i pokazał takie same drzewa w Paragwaju. Odpalił silnik i pokazał gdzie się rzeka Iguazu łączy z rzeką Parana. Na brazylijskim brzegu siedział wędkarz i pomachał nam na przywitanie. Co zrobi, jak złapie rybę z Paragwaju?

Na rzece życie toczy się jeszcze wolniej niż w miasteczku. Kilka starych barek kołysze się na wodzie, wielki zardzewiały prom jeszcze bardziej rdzewieje przy brzegu a Marko niespiesznie wiezie nas w jakieś zarośla by pokazać "cuda". Dla jednych cuda dla innych nie, sami zobaczycie - mówi.

 Pokazuje nam mimozę, krzew, który zamyka listki po dotknięciu. Dla Stasia cudo.
Jest też cud architektury, czyli most łączący Argentynę z Brazylią. Budowały go dwa kraje, z dwóch stron a potem otwierało dwóch prezydentów.
Wycieczka szybko się kończy i wracamy do upalnego miasta.  A może by tak pożegnalny obiad?
Przed jedną z knajpek kręcą się wiatraki nad stolikami. Może być. W karcie sopa  de  paraguay. Super. Dawno nie było zupy. Kelner przynosi frytki z manioku na na początek.

A zupa okazuje się zapiekanką.

Od czasu do czasu przed naszym stolikiem przechodzi Indianin z piórkami we włosach. sprzedaje koraliki, ale kto miałby siłę oglądać je w takim upale. Co innego kąpiel w wodzie z kąpiącej klimatyzacji. Fina znajduje sposób na ochłodzenie.
Basen wydaje się jednak ciekawszym miejscem na spędzenie upalnej godziny, jaka pozostała nam do odjazdu na lotnisko.

Niebo też uważa, ze jest za gorąco i zsyła na nas burzę. Na lotnisko jedziemy w strugach deszczu.W końcu mozna normalnie oddychać. Zieleń za oknem wydaje się jeszcze bardziej zielona.
Lotnisko  otoczone wysokimi drzewami wygląda bardziej na siedzibę zarządu parku narodowego niż port lotniczy. Ale turystów tu całkiem sporo. Czemu ten pan tak wolno nas odprawia - pyta Staś. Bo ten pan ma czas, synku. To tylko ludzie z Europy wiecznie się spieszą.
O zachodzie słońca lądujemy w Buenos Aires. Wiatr od oceanu przyjemnie chłodzi, kiedy wsiadamy do taksówki. Tym razem nocujemy w dzielnicy Palermo. Dużo tu wieżowców, konferencyjnych hoteli. Ale znalazł się też sklepik z winem. Trzeba godnie  pożegnać Argentynę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz