niedziela, 19 stycznia 2014

Niedziela w Valparaiso

19 stycznia
Około 100 km od Santiago znajduje się miasto Valparaiso.Niegdyś mała osada nad Pacyfikiem, obecnie największy kurort chilijski.Chyba połowa Santiago ma tam swoje lednie domy.
Autobusy ze stolicy jeżdżą co 20 minut. Aby dotrzeć na dworzec wsiadamy do metra tuż obok naszej ulicy i wysiadamy...nie na tej stacji.Czyli wyszło jak zwykle. Znów szukamy właaściwej ulicy.
Na dworcu znajduje nas informacja turystyczna w postaci miłej dziewczyny w firmowej koszulce.Wręcza nam mapkę Valparaiso i pokazuje gdzie kupić bilety. Tu każda firma przewozowa ma swoje oddzielne kasy i sektory,w których zjawiają się autobusy. Na bilecie mieliśmy napisane stanowisko 7-8,pan nam tylko nie powiedział, w którym sektorze i sterczeliśmy przy autobusach pomarańczowych zamiast zielonych.Człowiek uczy się całe życie.
Droga do Valparaiso,to góry  z osiedlami kolorowych , jednakowych domków wyrastających u zbocz,to winnice, hektary drzewek oliwkowych i animowany film.Pierwszy raz dżwięk był wyłączony.Co za ulga.

Pierwsze wrażenie po przybyciu na miejsce nie było pozytywne.Zapachy dolatujące z portu i z ulicy przypominały wyziewy slamsów. Ruch uliczny chyba jeszcze większy niżw Santiago, no i tłum ludzi przed dworcem. Zanim autobusem miejskim (macha siętu rękąna ulicy na stary, kolorowy pojazd) dojechaliśmy do głównego placu chyba ze trzy osoby zdążyły mnie zaczepić i powiedzieć,że mam koniecznie przewiesić aparat przez szyję, bo tu pełno złodziei.Odechciało mi się fotografować, ale tylko na chwilę.
Skwerek z fontanną okupowało nieciekawe towarzystwo.  Jeden z podejrzanych panów postanowił zapozowaćdozdjęciaza co potem chciał buziaka.Trzeba było się ewakuować:-)

 Miasto, choć obecnie wielkei tłoczne zachowało klimat sprzed lat. W sklepach wciąż królują
kasy na korbę a rachunki wystawia się ręcznie. Ekspedientki są bardzo domyślne.Zrozumiały nawet moje pytanie o pumeks,choć oczywiście nie obło się bez paru migów.
Uliczki Valparaiso biegną stromo  w górę i w dół, ściany domków zachycają malowidłami i starymi reklamami.
Na każdym kroku spotykamy psy.  Na ulicach wystawione są budy. Niektóre mają okna z szybami i kwiatki w doniczkach wokół. Tę dziewczynę zaczepiłam, bo zobaczyłam z daleka, żę coś tuli do piersi, myślałam, że dziecko.

W Valpo (tak Chilijczycy, którzy lubią skróty mówią o mieście) byliśmy tylko kilka godzin. Szkoda. Można by tu chodzić godzinami i wciąż odkrywać urocze zakamarki pełne kolorów.



Stasio dzielnie znosi wędrówki, byleby tylko dostarczać mu paliwa w postaci lodów. Finę interesuje wszystko, co znajdzie na ulicy, dlatego kontakt z ziemią musimy jej ograniczać.

 W drodze powrotnej znów łapiemy autobus, i zagapiamy się na piękne kolory za oknem, przejeżdżamy obok dworca. Po krótkim sprincie udaje się nam złapać atobus powrotny do Santiago


Wieczorem Marcin rusza po  zaopatrzenie do pobliskiego supermercado. I z czym wraca?Oczywiście z piwem, pieluszkami oraz ze słoiczkami z paszą dla Finy.Nasze dziecko będzie wcinało ryż z mięsem lamy. Pięknie!
Stasio bliżej zaprzyjaźnia się z basenem na dachu i z grupą bawiącej się tam  młodzieży.Muzyka dudni, piwo się leje a Stasiowi podaba się jak panie wrzucają się do basenu:-)

Ja się spotykam z pralnią. Jestem zachwycona automatami. W naszym wieżowcu jest specjalne pomieszczenie, z którego korzystają wszyscy mieszkańcy. Jest ich sporo, bo budynek ma 25 pięter. To takie małe miasteczko. Jest tu sklepik, siłownia i 3 windy, na które wciąż ktoś czeka.

Przepraszam za literówki i inne błędy. Piszę to wszystko późno po całym dniu pełnym wrażeń.
Jutro lecimy do Calamy i dalej ruszamy na pustynię Atacama.




2 komentarze:

  1. kolory są wszędzie, pięknie :) nawe rury przy tych barwnych schodach są w 3 kolorach... czy nie możnaby tak pomalować naszych rynien przy domu? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. acha! a Fince znalazłaś super tło... chyba jeszcze nie miała takiej fotki na tle błękitów z jej wielkich oczu???

    OdpowiedzUsuń