wtorek, 14 stycznia 2014

Upalna Mendoza

14 stycznia
Droga do Mendozy ciekawiej wyglądała wewnątrz autobusu niż na zewnątrz. W środku stewardesa zaserwowała śniadanie. Na plastikowej tacy znalazły się słodkie babeczki, słodki biszkopt, słodkie cieztko z bardzo słodką marmoladą i na dezer bardzo, bardzo słodkie ciastko w czekoladzie. Do tego kawa, słodka oczywiście. Dla chętnych dodatkowy cukier. Stasio znów szcześliwi. Mnie zemdliło po pierwszej babeczce. Fina cieszy się ze swojego mleka a Marcin je, co dają.

Na zewnątrz wielkie nic. To znaczy przez wiele kilometrów płasko i pusto. Są jakieś niskie  krzaki a wśród nich dzikie konie, ale poza nimi nie ma anie jednego domu, bocznej ścieżki, czy chociażby człowieka. Dopiero kilkadziesit kilometrów przed Mendozą widzimy Andy. Ośnieżone szczyty rozpruwają bezchmurne niebo.
W Mendozie zjawiliśmy się około 10 rano. Po krótkiej i bezowocnej pogoni za utobusem, w którym Stasio zostawił swoją ukochaną czapkę pojechaliśmy taksówą do hostelu. Znów miły, starszy pan wykazał się niezwykła cierpliwością przy załadunku naszego bagażu, życzył nam miłego pobytu i  zapukał do drzwi hostelu.
W hostelu dostaliśmy pokój Los Torrontes, nazwany tak od szczepu wina. Każdy pokój nazywa się tu inaczej. Mendoza słynie z winnic, w mieście pełno sklepów z winami i agencji oferujących wycieczki do najpiekniejszych bodeg.
Hostel odbiega standardem od hiltona, ale po prysznicu i kawie (Fina dostała mleko), gwałtownie wzrósł nam poziom energii.


Trzeba było zabrać dzieci, żeby nie rozniosły przybytku. Upał na ulicy szybko rozładował nam baterie. Siedzieliśmy na głównym palcu, żuliśmy pizze i liczyliśmy zaczepiających nas oferentów. Nie skorzystaliśmy z zakupu plastikowego robota, skarpetek, kadzidełek, płyt, ale wsparliśmy grajka, który wyśpiewywał regge.
Mieliśmy ambitne pany, zeby ruszyć w góry, ale skończyło się na górze lodowej.


Potem poczłapaliśmy rozgrzanymi ulicami Mendozy, ładnego i zielonego miasta, dużo spokojniejszego niż Buenos do naszego lokum, z nadzieją na krótką drzemkę.Józia i Staś mieli inne plany, więc i my je zmieniliśmy. Nie ma jak to serial o Lulusiu oglądany na łóżku piętrowym.

Z naszej norki odważyliśmy się wyjść dopiero wieczorem, kiedy upał trochę zelżał. W akencji turystycznej wykupiliśmy wycieczkę w góry na następny dzień i poćwiczyliśmy język migowy w komunikacji. Niestety człowiek pracujący w biurze znał tylko dwa słowa po polsku, a mianowicie "szklanka" i karaluch", trzeba się było przerzucić na hiszpańsko-angielski. Pan okazał się wyczynowym sportowcem, co to rowerem wjeżdza na najwyższe góry i opowiadał nam o Polakach, którzy robią to samo.
Ciekawe, czy oni podróżowali z dwójką dzieci:-)


Mendoza, gdyby nie upał, byłaby bardzo przyjemna w odbiorze. Zielona, czysta i dobrze zorganizowana. Dziewczyny z informacji turystycznej nie siedzą tutaj w kiskach tylko jeżdzą na takich elektrycznych przyrządach i nawet wiedzą, gdzie jest carefurre:-). Dostaliśmy mapę, wypełniliśmy ankietę pt. Skąd jesteśmy i ile dni spędzimyy w mieście i ruszyliśmy na podbój hipermarketu.
Litrowe piwo okazało się bardzo tanie, półki z winami były szerokie.
W hostelu Fina swoimi niebieskimi oczyskami zaczęła przywabiać panie w różnym wieku z zachwytem wykrzykujące "linda", "belissa", "preciosa" i opowiadające mi różne historie z życia wzięte. Miłym paniom wydawało się bowiem, że znam hiszpański skoro umiem odpowiedzieć na kilka pytań. No cóż, przy tylu wysłuchanych opowieściach pod koniec podróży na pewno opanuję język.
'

6 komentarzy:

  1. ...nie znane gryzonie - Kasiu Kapibary! pozdrawiam :) rodzinkę.
    jmw

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Jolu,
      przeszukaliśmy internet, żeby znaleźć nazwę zwierzaka, który jadł nam z ręki.To mara patagońska.Coś nam się ta kapibara wydała podejrzana:-)

      Pozdrawiamy tym razem z Santiago de Chile

      Usuń
    2. Moi Kochani podróżnicy, oczywiście swój komentarz wstawiłam nie tam gdzie te zwierzątka (na co zwróciła mi uwagę Maja!, i słusznie). Otóż moja Kapibara jest również na Waszym zdjęciu i to o nią mi chodziło, i jest to wodny zwierzak i znany mi. Natomiast wyedukowałam się w kwestii - Mary, nazwa wspaniale oddaje pewne ulotne ...zjawisko, chociaż wyraźnie widzę na zdjęciu ...dużo mar... ;)) Pozdrawiam ;)

      Usuń
    3. ...to chyba jednak nutria, tak nutria:) Kasiu czy te moje komentarze dodają wam adrenaliny? Znacie mnie.
      U nas prawie 10 minusów, więc pomimo ogromu ciepła tam, korzystajcie, miłych wrażeń.

      Usuń
  2. Witam sąsiadów u nas dla odmiany spadł śnieg i temperatura około 0
    pozdrawiam Czarek

    OdpowiedzUsuń
  3. Jolu,
    jest nam niezwykle miło, że ktoś nas czyta i jeszcze wnikliwie ogląda zdjęcia. Dzieki Tobie czegoś się nauczyliśmy. Sami jesteśmy zbyt leniwi, żeby sprawdzić nazwę zwierzaka, dopiero Ty nas do tego zmotywowałaś. Tyle tu mamy bodźców, że nie nadążamy. robimy zdjęcia, a potem w domu sprawdzimy, gdzie byliśmy, haha:-)

    OdpowiedzUsuń