sobota, 18 stycznia 2014

Santiago de Chile

18.01.2014
Wygodne łóżko, ciepła woda, brak komarów. Czy może być większe szczęście? Kto kiedykolwiek utraciał takie przywileje, wiec co znaczy powrót do prostych przyjemności.
Budzi nas zamglone słońce.
Zanosi się na to, ze nie będzie upału. Dzieciaki z radością gapią się na świnkę Pepę w płaskim telewizorze, my gapimy się na góry i wieżowce za oknem i żłopiemy kawę. Jest cudnie. Już nam się nie chce wracać. A kiedy na dole naszego apartemantowca odkrywamy pralnie na monety, nasza radość sięga zenitu. Po odkryciu supermarketu z winem i ciastkami mamy ochotę w ramach dziękczynienia na piechotę wracać do Polski.ie jest piękne


W pobliżu naszej ulicy znajdujemy wymienialnię pięniedzy. Starsza pani, którą zaczepiłam, kazała mi przywyłoć męża po czy patrząc to na mnie, to na Maricna powiedziała, ze  "nunca, nunca, nunca", bnie mamy wymieniać pieniędzy  na ulicy. Wzięliśmy to sobie do serca i znaleźliśmy kantor. Z portfelem pełnym kolorowych banknotów 9to kolejny kraj po Hongkongu, który ma wyjątkowo ładne banknoty) wróciliśmy do naszgo wieżowca na drzemkę Finy i kąpiel Stasia. Na dachu budynku znajduje się bowiem basen.
A  potem ruszyliśmy poszwędać się po stolicy Chile, kóra przywitała nas łaskawą temperataturą. 28 stopi to był raj.


Choć wokół kłębił się wakacyjny tłum, nam podobało się wszystko.Lody, drzewa gubiące różowe kwiaty, muzycy na stacji metro i sprzedawcy owoców. Pomaszerowaliśmy do dzielnicy Bellavista słynącej z pięknych murali i luzackiej atmosfery i nie zawiedliśmy się.
Santiago jest zupełnie inne niż Buenos. Sprawia wrażenie miasta biedniejszego, mniejszego, bardziej chaotycznego. Jest tu jakby spokojniej i bardziej kolorowo. BellaVista, dzielnica artystów, knajp i kulubów muzycznych wprost eksploduje kolorami.


 W Santiago pełno jest Azjatów. Nie wiemy, z czego do wynika, ale co chwila spotykamy chińskie lub koreańskie sklepiki i knajpy. Czas mija szybko na chlapaniu w fontannach, jedzeniu empanades i gapieniu się na kolorowe murale.



Fina nawiązuje kolejne przyjeżnie. Gdziekolwiek się pojawi zawswze słychać okrzyki zachwytu. Nie wiemy, ile razy w ciągu dnia pod jej adresem kierowane są epitety "hermosa",  linda", "gue bonita". "gue ojos azules". Ci ludzie nie mają pojęcia, z epod blond wlkami i niebieskimi oczkami kryje się mały diabełek.


 Po zjedzeniu przepysznych empanades z serem i pomidorami łapiemy taksówkę i po chwili świętujemy urodziny Marcina na dachu wieżowca. Wieczorem dach zapełnia się mieszkańcami budynku, którzy przy grillu i winie cieszą się kolejnym wieczorem z widokiem na góry.


My zamiast tortu mamy lody.Mamy też świeczkę. Wieczorem kiedy nielietni zasypiają na miekkich materacach, dorośli degustują wybirne, chilijskie wino. Za oknem światła wielkiego miasta i chłod wieczoru. Czego chcieć więcej?
 

Santiago otoczone wysokimi górami jest piękne. Szczególnie po butelce wina:-)


1 komentarz:

  1. Oooo... Marcinku... masz cudne foto!!! Serdeczności spóżnione na Urodziny! tak się przyglądasz tej pustej już buteleczce... i pewnie się zastanawiasz... gdzież to Twoja cudowna żona zorganizuje Ci urodziny w przyszłym roku...:)))

    OdpowiedzUsuń