sobota, 11 stycznia 2014

11.01.2014
Fina bardzo się ucieszyła z porannego światła i postanowiła je powitać. Ponieważ wschód słońca jest teraz w Argentynie wczesny mieliśmy okazję rozpocząć dzień o 6 rano. Józia wybiegła na balkon i z zachwytem wykrzyknęła swoje ulubione słowo - auta, jest bowiem wielką fanką wszelkich pojazdów.
 Faktycznie, pod naszym domem stało kilka samochodów. Jeden szczególnie okazały wrak ciężarówki i jakieś wcale niepiękne osobówki. Wszystkie jednak według naszej córki godne były zachwytu.

Ruszyliśmy na spotkanie z lokalną walutą. W Argentynie obowiązują dwa kursy wymiany, oficjalny z którego korzysta ten, kto musi, czyli państwowe firmy i banki oraz nieoficjalny, z którego korzysta reszta świata. W kantorach jest kurs oficjalny, więc do nich się nie wchodzi. Idzie się na ulicę Florida i szuka człowieka, który mruczy pod nosem "cambio dinero". Człowiek prowadzi do jakiegoś pomieszczenia i wyjmuje odpowiednią kwotę z szuflady. W naszym przypadku naganiaczem okazała się ładna Kolumbijka a wymienialnią sklep z komórkami.  Po przejściu całej ulicy Florida mieliśmy wrażenie, że wszelkie sklepy, bary i lodziarnie, to tylko przykrywka dla wymiany pieniędzy.
Kiedy uporaliśmy się z lokalną walutą przyszła pora na drugie najważniejsze zadanie dnia, czyli znalezienie lodów dla Stasia. I tu nie było już tak łatwo. Większość lodziarni otwiera swoje drzwi dopiero po południu. Patrząc na smutną minę synka nie ustawaliśmy w poszukiwaniach i w końcu znaleśliśmy miły lokal przy Plaza Dorriego, czyli przy placu z artystami z wielkimi fryzurami sprzedającymi bransoletki i plecione torby. Czasami odbywają się tu pokazy tańca, ale nie w środku nocy, czyli około 10 rano:-)

Wkrótce przenieśliśmy się do innego lokalu, bo lody okazały się za małe i potrzebna była dokładka. Tym razem Stasio degustował słodkości w dzielnicy La boca. Miły Pan kiedy zobaczył wpatrzone w siebie oczy nałożył ogromną porcję a Stasio stwierdził, że w tym kraju lody są faktycznie najlepsze. Podobna Argentyna serwuje najlepsze lody w Ameryce Południowej, ale może i na świecie. Kto jadł lody z całego świata ten wie:-)

La Boca oprócz lodów przyciągnęła nas tangiem. To w tutejszych spelunkach robotnicy porywali do tańca panie lekkich obyczajów. W tangu są wszystkie emocje - niezgoda na swój los, namiętność, szaleństwo.
Po kolorowych uliczkach przechadzają się tu piękne tancerki z czerwoną szminką na ustach. Pokazy tanga są prawie w każdej restauracji. Kto chce może dać się prowadzić tancerzowi lub tancerce.

Buenos Aires z powodu tutejszych wakacji u upału wygląda na opustoszałe. Jedynie La Boca pełna jest turystów. Trudno przejść deptakiem.
Oprócz turystów w stolicy Argentyny pełno jest psów, co niestety skutkuje niespodziankami na chodnikach. Marcin w jedną z takich niespodzianek wdepnął, co podobno oznacza szczęście. W każdym razie tej wersji się trzymamy.
Oprócz lodów, ludzi "cambio dinero", pięknych tancerzy Buenos ma wiele innych wspaniałości jak chociażby stadion, piwo sprzedawane w litrowych butelkach, wino zajmujące w sklepie więcej miejsca niż u nas pieczywo, nabiał i proszki do prania razem wzięte, uśmiechniętych ludzi, czereśnie i truskawki w styczniu, wiatr od morze i sklepy ze starymi płytami.
Ponieważ jeszcze nie do końca przestawiliśmy się na południowoamerykański czas i temperaturę, resztę będziemy odkrywać jutro.
Kładziemy się spać wcześnie (wszyscy oprócz piszącej te słowa). A na ulicy ktoś gra na trąbce....




1 komentarz:

  1. Kasia, skąd Ty bierzesz tyle siły?wszyscy padli, a Ty jeszcze piszesz! a sukienkę do tanga zabrałaś?jak już złapiesz pion, to koniecznie zakręć nóżką, daj się poprowadzić tancerzowi jakiemu ;) i Marcin na pewno pozwoli ;) Stasio widać w żywiole, a Finka gaptuś taki zdziwiony :D hehe :) Pięknych wrażeń Wam życzę! pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń