sobota, 25 stycznia 2014

Bus story

24.01
Ten dzień musiał nadejść. Dzień wyjazdu. Oj jak bardzo, bardzo trudno pożegnać się z tym miejscem
Macarena przynosi nam na pożegnanie kwiatki z bibuły i całuje jak właśną rodzinę. Dworzec w san Pedro de Atacama jest jak samo miasteczko. Ten sam kolor i ten sam prowincjonalno-pustynny kurz. Są też oczywiście dyżurne psy.

Autobus spóźnia się półtorej godziny, co przy planowanym dwunastogodzinnym przejeździe robi sporą różnicę.  Pullman jeszcze nigdy nie zjawił się przed jedenastą (na bilecie jest 9.30) mówi na Janek. Janek jest Czechem i od tygodnia jest wolontariuszem na dworcu w San Pedro. Jego zadaniem jest zapraszanie przyjezdnych na kamping. Janek wyruszył w podróż po Ameryce Południowej kilka miesięcy temu i do Chile przyjechał autostopem aż z Panamy nie wydając ani grosza. Śpi w namiocie, je w knajpach, w których gotuje, bo z zawodu jest kucharzem. Szuka miejsc, dzięki którym mógłby swój kulinarny talent. Niestety w Chile kuchnia jest kiepsca, nie to co w Peru.
Janek nie chce wracać do Anglii, w której ostatnio pracował. Nie interesuje go europejski stres i praca na utrzymanie mieszkania i jedzenie. Woli zwiedzać świat.
Kiedy czerwony autobus w końcu zjawia się na stanowisku, Stasio skacze jak mała koza i wrzeszczy "mamo, zobacz pullman przyjechał, zobacz, hurrrrrrrrrrrra". Cały dworzec cieszy się razem z nim.
Wsiadamy na piętro wielkiego pojazdu z panoramicznymi oknami i rozpoczynamy wielką eskapadę przez góry.

 Za oknem cuda natury - piaszczyste wzgórza, stożki wulkanów, zielone, podmokłe altiplano z pasącymi się lamami. Na niebie szusują zgrabne cumulusy. Obsługa autobusu rozdała pudełeczka z przekąskami i włączyła film, o dziwo ze ściszonym dźwiękiem. Całkiem miło.


Do granicy z Argentyną dojeżdżamy po około 3 godzinach. Przed nami tylko 5 autokarów i zadziwiający luz obsługi granicznej. Nikt nie zwraca uwagi na Józka, który przechodzi sobie z jednego kraju do kraju w poszukiwaniu ładnych kamyczków.

 Celnicy uśmiechnięci. Pięczątki dostajemy szybko. Kiedy dopytujemy się o kontrolę bagażową słyszymy, że mamy wsiadać do autobusu. Nie możemy uwierzyć we własne szczęście, tylko dwie godziny na granicy.
Po stronie argentyńskiej droga pnie się wyżej i wyżej, soroche usypia większość pasażerów. Chmury próbują dostać się do autobusu. Za oknem nie widać roślinność. Nic tylko skały i góry.
Droga jest tak kręta, ze nie da się jej porównać ani do świńskiego ogona, ani do węża. To zakręt, za zakrętem raz w górę, raz w dół. Nic dziwnego, ze na tej trasie autobusy nie jeżdzą nocą.
Krajobrazy zmieniają się jak kanały w TV. Kiedy kończą się skały z gigantycznymi kaktusami...

... wjeżdzamy na olbrzymi salar - Salina Granda. To druga, co do wielkości na świecie solna pustynia, pierwsza to Salar de Uyuni w Boliwii, którą odwiedziliśmy 10 lat wcześniej.

Kiedy przejeżdżamy przez Salinę niebo zasnuwają chmury. Zaczyna padać. Autobus bardzo długo jedzie przez biały płaskowyż, na którym od czasu do czasu pojawiają się wysepki z pracownikami salaru.
Sól wydobywana w tym regionie zaopatruje całą Argentynę.

Nadzieja, ze dojedziemy wcześniej niż przed północą bardzo szybko gaśnie. Na mokrej drodze pełnej zakrętów autobus wlecze się tak, ze można by wysiąść nazrywać kwiatków i wrócić. Ale kwiatków nie ma.
Jest teszcz i kolorowe skały w okolicach Purmamarki. Niezwykłe, piękne i ogromne.
Szkoda, ze tu się nie zatrzymujemy.
Nocą dojeżdżamy do stolicy regionu Jujuya (czyt. Chuchuja). Autobus stoi na mokrym dworcu pełnym podróżnych z tobołami, słodkiego popcornu i kanapek z salami. A nam robi się wesoło. Pozdrowienia z Chuchuja mówimy do siebie z Marcinem, kiedyś w końc dojedziemy do Salty.
Tuż przed Saltą stoimy. Ze stoickim spokojem, bo przed nami wypadek.. Do miasta docieramy po 23.00. Stara, czerwona taksówka wiezie nas dwie uliczki dalej. Brama zamknięta. Nikt na nas nie czeka. Dzwonimy i mokniemy. Dzieciaki wesołe mimo późnej pory. Jakiś zaspany pan wychodzi nam na spotkanie i pomaga. Dzwoni do właścicielki mieszkań, która po 10 minutach przyjeżdża po nas i zawozi na ulicę Espania. Jest wygodne łózko, ciepła wanna. Marzenie każdego podróżnika.

4 komentarze:

  1. o Matko! ile macie bagaży! ja bym połowę pogubiła, gdybym ich nie powiązała ze sobą :D kilka dni Was nie śledziłam, nawet nie wiem, kiedy minęło aż tyle... no i przecież Wy zaraz wracacie! Widoki niesamowite, a dzieciaki wciąż takie dzielne :) w ogóle to mam wrażenie, że w podróży to aniołki kochane, nie to, co opowiadasz, kiedy są w domu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda,że nie ma zdjęcia pullmana z zewnątrz ;) a co to są te domki, jakby z kamienia? jakieś gospodarstwo, czy miejsce pracy miejscowych???

    OdpowiedzUsuń
  3. Marzenko,
    jak miło, ze nas czytasz. Dzieciaki faktycznie wyjątkowo dzilne i grzeczne. Grzeczniejsze od nas:-) My czasami mamy ochotę kogoś zamordować albo przynajmniej zaklnąć siarczyście a one zawsze mają jakieś zajęcie i radzą sobie świetnie.
    Te domki to sfotografowałam tuż przy przejściu granicznym z Argentyną, podejrzewam, że mają coś z tym wspólnego, bo wokoł przez wiele kilometrów nic...
    Ale sama nie wiem, co to za domki:-)

    Wracamy niedługo i trochę nam z tym dziwnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pulman z zewnątrz jest. To ten czerwony autobus na zdjęciu z granicy:-)

    OdpowiedzUsuń